52. Festiwal im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju

Kiepura wczoraj i dziś – interpretacje, inspiracje, idee czyli 52. Festiwal im. Jana Kiepury, Krynica, sierpień 2018

Barbara Zachara, Maciej Zachara

Krynica-Zdrój po raz 52. stała się gospodarzem Festiwalu im. Jana Kiepury, który rozbrzmiewał w tym roku od 11 do 18 sierpnia. Krynica, dzięki staraniom władz, w tym burmistrza dr. Dariusza Reśko, jest miastem otwartym na wydarzenia o skali międzynarodowej, pięknieje z roku na rok i choć nie udało się zakończyć wszystkich remontów, miasto od pierwszego dnia tętniło atmosferą festiwalu. Informacje o zbliżającym się wydarzeniu były szeroko podawane w mediach, od telewizji Trwam po Radio Tok FM. Przekazy medialne były dostępne także w trakcie jego trwania, dzięki nagraniom telewizyjnym szersza publiczność mogła zobaczyć i usłyszeć koncerty, a uczestnicy przeżyć je jeszcze raz. Wszystkie informacje udostępnione są oczywiście na stronie internetowej festiwalu i w mediach społecznościowych.

Program tegorocznego festiwalu był niezmiernie bogaty. Nad przygotowaniem koncepcji artystycznej i jej realizacją pracowała Rada Artystyczno-Programowa, której przewodniczyła Elżbieta Gładysz, prezes Krakowskiego Stowarzyszenia Miłośników Opery „Aria”, współpracując z prof. Ryszardem Karczykowskim, prof. Stanisławem Krawczyńskim oraz Przemysławem Firkiem i Łukaszem Lechem.

Każdy dzień festiwalu obejmował program ramowy, który o godzinie 11 rozpoczynało „Krynickie Spotkanie z Artystą” w Sali Balowej Starego Domu Zdrojowego; o 16 odbywały się koncerty popołudniowe, a o 20 wieczorne. Między koncertami uwagę publiczności przykuwał program „Uśmiechnij się z Kiepurą”, gdzie na deptak przy muszli koncertowej wjeżdżał w zabytkowym automobilu sam Mistrz Kiepura z żoną Martą Eggerth, świetnie stylizowani, otwarci i uśmiechnięci – tak jak sugerowała nazwa wydarzenia. W role te wcielili się soliści Łukasz Gaj i Ewelina Szybilska, towarzyszyła im Krynicka Orkiestra Zdrojowa pod dyrekcją Mieczysława Smydy.

Bogactwo oferty programowej przejawiało się nie tylko liczbą odbytych koncertów i spektakli, lecz przede wszystkim ogromną różnorodnością w tematyce muzycznej, nastroju i formie artystycznego przekazu. Wydarzenia artystyczne były dostępne dla szerokiej publiczności, adresowane do mieszkańców, turystów, kuracjuszy i wytrawnych melomanów. Każdy mógł wybierać zgodnie ze swoimi upodobaniami muzycznymi, znaczna część występów była otwarta, nie wymagała biletów. Uczestniczenie we wszystkich wydarzeniach programowych i towarzyszących było wręcz niemożliwe. Omówienie tych wszystkich, które mogliśmy zobaczyć, wykracza poza ramy relacji. Nasze impresje ograniczymy więc do tych, które przeżyliśmy najmocniej i które pozostawiły trwały ślad w sercu i pamięci.

Dla członków Krakowskiego Stowarzyszenia Miłośników Opery tradycją jest uczestniczenie w spotkaniach z artystami, które od wielu lat odbywają się w Krakowie, a w Krynicy mają miejsce w trakcie Festiwali im. Jana Kiepury. Prowadzi je Prezes Stowarzyszenia Elżbieta Gładysz, często przy współudziale Marty Lizak, skrzypaczki, muzyka, członka Stowarzyszenia. Rolę prowadzącej w spotkaniach z zagranicznymi artystami przejęła Marta Lizak i dała się poznać w Krynicy nie tylko jako profesjonalistka w swojej dziedzinie, ale również sprawna i kompetentna tłumaczka symultaniczna z języka angielskiego. Warto podkreślić, że trud organizacji tych wydarzeń spoczywał na barkach władz naszego Stowarzyszenia. Członkowie zarządu i komisji rewizyjnej z pomocą obecnych w Krynicy członków „Arii”  pracowali z pełnym zaangażowaniem, dzięki czemu „Krynickie Spotkania z Artystą”, które dla wielu melomanów są wielką atrakcją Festiwalu, przebiegały sprawnie i we wspaniałej atmosferze.

Spotkania są szczególną okazją do bliższego poznania artystów, spotkania ich jako „żywych ludzi”, osoby o własnych pasjach, planach życiowych, zawodowych i osobistych – jeśli zechcą rozmawiać także o swoim życiu prywatnym. Kochani przez publiczność, docenieni przez prowadzących są otwarci i bezpośredni w kontakcie, odpowiadają ciepłem za ciepło, obdarowują nas występami. Każdemu spotkaniu towarzyszy niepowtarzalna atmosfera. Krynickie spotkania mają już swoją ugruntowaną sławę i renomę oraz wierne rzesze sympatyków. Niestety Sala Balowa, choć przestronna, nie może pomieścić wszystkich chętnych, kolejki do wejścia ustawiają się na długo przed rozpoczęciem programu. Dobrym rozwiązaniem byłaby transmisja za pośrednictwem telebimów umożliwiająca wszystkim zainteresowanym obserwację spotkań, co pozwoliłoby również uniknąć trudnych sytuacji związanych z ograniczoną liczbą miejsc. Spotkania z artystami są dla nas ważnym i cenionym doświadczeniem, dlaczego też uczynimy je kanwą naszych festiwalowych wspomnień.

 

Łukasz Gaj czyli Kiepura 2018

Pierwsze spotkanie, którego bohaterem był Łukasz Gaj, odbyło się już w sobotę 11 sierpnia inaugurując program festiwalowy. Niestety w tym terminie nie wszyscy melomani mogli być obecni. Łukasz Gaj jest młodym tenorem ze znaczącym dorobkiem artystycznym. Debiutował w Operze Śląskiej jeszcze jako student, przez osiem lat był etatowym solistą Opery Wrocławskiej, gdzie nadal występuje podejmując równocześnie nowe wyzwania artystyczne. W Krynicy Łukasz Gaj zyskał popularność i uznanie stwarzając wizerunek Jana Kiepury, przywołując obraz Mistrza pełnego życzliwości, uśmiechniętego i otwartego. Jak mieliśmy okazję usłyszeć, Łukasz Gaj od 2015 roku jest Dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Ci z nas, którzy nie mogli uczestniczyć w tym spotkaniu, mieli możliwość krótkiego kontaktu z artystą w czasie Spotkania z… Eweliną Szybilską, prywatnie żoną śpiewaka. Publiczność serdecznie przyjęła artystę, a Krynica czekała na kolejne „Spotkania…”.

 

Luis Chapa – czarujący tenor dramatyczny

Artysta dotarł do Krynicy 12 sierpnia po nocnym locie, niewątpliwie zmęczony, ale pełen energii i entuzjazmu. W najlepszym sensie odpowiadał naszym wyobrażeniom śpiewaka o latynoskim rodowodzie. Pochodzi z Meksyku i, jak sam mówi o sobie, jako Meksykanin zawsze kochał muzykę. Początkowo śpiewał amatorsko, w chórach kościelnych, zawodowym solistą został stosunkowo późno, studia ukończył na kierunku inżynierii lądowej. Podczas występów amatorskich został usłyszany, doceniony i zaproszony do Manchesteru. Luis Chapa jest absolwentem Royal Northern College of Music w Manchesterze. Artysta ceni sobie studia w Europie, podkreśla, że opera jest sztuka europejską, więc w jej kolebce najlepiej poznawać tajniki opery. Śpiewak cieszy się dziś sławą jednego z najważniejszych tenorów na świecie. Współpracuje na stałe z Metropolitan Opera, gdzie w 2017 r. wystąpił w roli Pinkertona w „Madama Butterfly”. Występował w teatrach operowych Niemiec (Darmstadt, Wiesbaden, Mannheim, Freiburg, Erfurt, Brunszwik), Szwajcarii (Bazylea), Włoch (Teatro Verdi w Trieście), Wielkiej Brytanii (z Walijską Operą Narodową). Współpracował również z Chorwacką Operą Narodową, występował też w Chinach. Publiczność w Chinach jest zdaniem Luisa Chapy „nowa”, ale bardzo dobrze przygotowuje się do spektakli. Stany Zjednoczone ocenia z kolei jako „kulturalnie nowy” kraj, w którym spektakle mają po części charakter show. Naszemu artyście wyraźnie ten styl mniej odpowiada, on sam woli skupić się na roli, wymaga tego – jak sądzi – uczciwość wobec autora, roli i siebie.

Luis Chapa występował już Polsce, docenia długie tradycje muzyczne naszego kraju, a publiczność ocenia jako ciepłą, ale wymagającą, której oczekiwania niełatwo zaspokoić. W Teatrze Wielkim w Łodzi wcielił się w rolę Radamesa w „Aidzie”, gdzie muzyczne prowadzenie objął Maestro Tadeusz Kozłowski. Solista na spotkaniu z największym uznaniem wyrażał się o dyrygencie, którego uważa za jednego z najlepszych, z jakimi miał okazję pracować: jest precyzyjny i świetnie współpracuje ze śpiewakami.

Artysta dzielił się z krynicką publicznością refleksjami na temat współpracy solisty i dyrygenta. Solista musi mieć zaufanie do dyrygenta, wiedzieć, czego może się po nim spodziewać, choć nie zawsze wizje artystyczne są tutaj spójne. Przykładowo rolę Otella Luis Chapa śpiewał w sposób liryczny, co nie spotkało się wówczas ze zrozumieniem dyrygenta, ale interpretacja ta spodobała się i została dobrze przyjęta zarówno tak przez publiczność, jak i recenzentów. Miał też własną interpretację roli Don Jose w „Carmen”, co wywołało pewne spory. W przeciwieństwie do reżysera nie uważa, że Don Jose jest słaby. Luis Chapa wykazuje bardzo refleksyjny stosunek do budowanych przez siebie postaci, świadomie interpretuje je i dopełnia. Ma własną wizję postaci, co nadaje wyrazisty charakter jego kreacjom. Artysta dba o warsztat, stopniowe doskonalenie umiejętności technicznych, stały rozwój. Świadomie nie zabiegał o szybki rozbłysk kariery.

Luis Chapa opowiadał również o ciekawych, a mało znanych wydarzeniach artystycznych. Należą do nich m. in. występy w teatrze w Manaus w Brazylii, nad Rio Negro, dopływem Amazonki. Znajduje się tam monumentalny, stary (z 1884 roku) teatr operowy w stylu brazylijskiego renesansu, który zbudowali lokalni baronowie w okresie boomu kauczukowego na terenach nieprzystających w żaden sposób do charakteru budowli. Na otwarcie miał tu ponoć zaśpiewać Enrico Caruso, co przedstawia scena z filmu Wernera Herzoga „Fitzcarraldo”. Pod koniec XX wieku władze postanowiły przywrócić zapomnianemu przez lata teatrowi choć część dawnej sławy. Według naszego gościa teatr ma bardzo dobrą akustykę, dzięki której śpiewacy dobrze słyszą orkiestrę. Występują w nim lokalni śpiewacy, jest chór i balet na wysokim poziomie. Luis Chapa śpiewał tam rolę Tannhäusera, którą uważa za jedną z najtrudniejszych.

Artysta zaśpiewał na spotkaniu pieśń neapolitańską o nieodwzajemnionej miłości oraz entuzjastycznie przyjętą „Granadę”, jakże wspaniale brzmiącą w tym prawdziwie hiszpańskim wykonaniu. Przy fortepianie w tym dniu, podobnie jak na większości spotkań, akompaniował Krzysztof Dziurbiel. Pochodzący z Krynicy pianista mieszkający i kontynuujący swoje studia muzyczne w Grazu jest nam już dobrze znany, lubiany i ceniony przez publiczność, nie tylko w Krynicy.

15 sierpnia na koncercie „Aria dla Krynicy” mogliśmy zatem bardziej świadomie wsłuchiwać się w interpretacje Luisa Chapy, który zaśpiewał aż pięć arii. Dwie z nich pochodziły z oper Verdiego, którego muzykę, styl i ogromny kunszt kompozytorski artysta, jak mówił w jednym z wywiadów, kocha („Dziennik Łódzki” z 17.04.2018 r.). Pozostałe arie w jego wykonaniu na tym koncercie stanowiły utwory J. Masseneta, G. Meyerbeera, R. Leoncavallo. Na bis zaśpiewał „Nessun dorma” z „Turandot”. Wykonania Luisa Chapy można porównać do znanych nam z repertuaru najsłynniejszych tenorów. Piękne brzmienie głosu, dająca się zaobserwować (szczególnie widoczna na telebimie) precyzja warsztatowa, interpretacja ról od subtelnego brzmienia do energii i entuzjazmu porwały publiczność.

 

Ryszard Cieśla – solista, reżyser, pedagog; Piotr Halicki – baryton, Anna Choczaj-Trzaskowska – sopran

Kolejny dzień przyniósł spotkanie z prof. Ryszardem Cieślą, któremu towarzyszyli młodzi soliści. Życie i dokonania profesora związane ze światem muzyki są niezwykle bogate i różnorodne, można byłoby poświęcić im osobną publikację. Ryszard Cieśla wykazywał uzdolnienia muzyczne (zapewne rodzinne, gdyż ma brata tenora), ale także matematyczne. Ostatecznie zwyciężyła miłość do muzyki – śpiew i gra na skrzypcach. Swoją karierę muzyczną po ukończeniu studiów na Akademii Muzycznej w Warszawie rozpoczął wiążąc się z Teatrem Wielkim w Warszawie, gdzie od 1983 roku występował jako solista. Zainteresowania profesora obejmowały muzykę dawną, potem romantyczną i operową. Był stypendystą w Wiedniu, który nazywa „muzycznym miastem”, zdobywał nagrody na międzynarodowych konkursach, występował na różnych scenach, również tak odległych jak Korea, Chiny, Japonia.

Ryszard Cieśla ujawnił swój talent w pracy reżyserskiej i pedagogicznej. Jako profesor sztuk muzycznych, dziekan i prorektor uczelni zaangażował się w kształcenie studentów przywracając właściwy wymiar studiom wokalno-aktorskim. Dbał o wszechstronne wyksztalcenie studentów, łączące śpiew z grą aktorską. Wykształcił rzesze studentów (wielu z nich realizuje dziś kariery muzyczne), reżyserował przez lata spektakle ze studentami (m. in. „Così fan tutte” – operę Mozarta wystawioną także 14 sierpnia w Krynicy jako koncert wieczorny z wykonawcami z wydziału wokalno-aktorskiego). Profesor dba, by studenci mieli szansę uczestniczyć, zgodnie z jego określeniem, w pełnowymiarowym spektaklu. W planach realizacja „Strasznego dworu” w Warszawie, ale także wystawienie tej opery w… Chinach.

Profesor Cieśla jest członkiem i założycielem wielu stowarzyszeń muzycznych. Jest Prezesem Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków, dyrektorem artystycznym Filharmonii im. Romualda Traugutta (jak powiedział: „My mamy dużo wspólnego z Trauguttem, Traugutt z muzyką nic”), zajmuje się krzewieniem pieśni patriotycznych z różnych epok. Profesor Cieśla otrzymał liczne wyróżnienia, nagrody i odznaczenia, m. in. w Australii. W 2010 roku odznaczony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ryszard Cieśla zaśpiewał dla nas na spotkaniu dwie pieśni Moniuszki.

Piotr Halicki i Anna Choczaj-Trzaskowska to bardzo młodzi soliści. Pan Piotr (rocznik 1985) studiował na Uniwersytecie Muzycznym im. F. Chopina w klasie prof. Ewy Iżykowskiej, a po studiach rozpoczął współpracę z Teatrem Wielkim w Łodzi. Jest laureatem ogólnopolskich oraz międzynarodowych konkursów wokalnych. Piotr Halicki, mimo niedyspozycji głosowej, zaśpiewał dla nas arię Miecznika z opery „Straszny dwór”.

Anna Choczaj-Trzaskowska nie miała okazji do szerszej wypowiedzi na spotkaniu, jednak wynagrodziła nam to śpiewem. Artystce towarzyszył przy fortepianie Krzysztof Trzaskowski, prywatnie mąż solistki. Śpiewaczka wykonała arię Małgorzaty „z klejnotami”, w pięknej interpretacji. Zaśpiewała także arię Giuditty z operetki Franza Lehára pod tym samym tytułem. Uderzającą cechą solistki było to, że śpiewając piękniała, była uduchowiona, przybierała jakby nową postać. Jest to zapewne subiektywne odczucie, ale kilka osób podzieliło tę opinię. Profesor Karczykowski, siedzący na spotkaniu w pierwszym rzędzie, rozpoczął owację na stojąco.

 

Hubert Zapiór – nowa gwiazda na firmamencie opery

Hubert Zapiór, baryton znany już krynickiej publiczności z 51. Festiwalu im. Jana Kiepury, powitał nas z pieśnią na ustach. Wykonał brawurowo słynną arię Figara z „Cyrulika sewilskiego”. Interpretacje Huberta Zapióra odzwierciedlają jego talent i umiejętności w zakresie sztuki wokalnej i aktorstwa, kształtowane na Uniwersytecie Muzycznym i Akademii Teatralnej w Warszawie. Artysta aktualnie mieszka i studiuje w Nowym Jorku w słynnej i prestiżowej The Juilliard School. Warunków do nauki i pracy w tej szkole może mu pozazdrościć każdy młody solista. Studia podyplomowe pozwalają na zajęcia z coachami, grupowe i indywidualne, program dostosowany jest do potrzeb i zainteresowań każdego studenta. Czasem szkoła uczy cierpliwości i wymaga profesjonalizmu, jak w przypadku wystawiania dzieł barokowych, a francuski barok nie jest bliski sercu naszego solisty. Artysta dostrzega swój rozwój, potrafi np. śpiewać wyżej niż rok temu, uczy się też języków obcych.

Hubert Zapiór pochodzi z Brzeska, do którego ma ogromny sentyment, z wielką przyjemnością tam przyjeżdża i daje koncerty. Wdzięczny jest także za okazaną mu pomoc w możliwości studiowania w nowojorskiej szkole. W czasie obecnego pobytu w Polsce zaplanowane są cztery koncerty w Brzesku. Jak entuzjastycznie donosi Informator Brzeski, „Hubert Zapiór powraca do zabytkowych wnętrz Pałacu Goetz, aby po raz kolejny zaśpiewać dla miłośników muzyki klasycznej”.

Kariera młodego śpiewaka rozwija się bardzo dynamicznie. Artysta jest laureatem ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów wokalnych, poważne role, np. Don Giovanniego, zaśpiewał już jako student. Występował w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich w Warszawie, na deskach Warszawskiej Opery Kameralnej, w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Dwudziestopięcioletni baryton nieustająco jeździ po świecie – Niemcy, Wielka Brytania, Rzym, gdzie był stypendystą, wkrótce Londyn i Hanower. Śpiewak jednym tchem wymienia miejsca występów, koncerty i plany, trudno za nim nadążyć. Jak zapewnia – lubi podróżować, boi się być długo w jednym miejscu. Lubi też „celebrować pracę”, robi to, co kocha, a wie, że widać, czy ktoś ma do tego serce.

Hubert Zapiór dobrze poznał zasady budowania kariery w dzisiejszym operowym świecie. Najwyższej klasy śpiewacy są związani z agencjami, często podpisują kontrakty na wyłączność, agencje o nich walczą. Pojedynczy, nawet bardzo uzdolniony artysta nie może sobie sam poradzić na tym rynku. Hubert Zapiór bierze udział w konkursach, ich rolą jest przede wszystkim pokazać się odpowiedniemu gremium, niekoniecznie nawet wygrać. Warto aplikować, jak zachęca go pani profesor, jednak trzeba znać zasady, gdyż każdy konkurs ma swoje prawa: należy dobrać odpowiedni repertuar, uwzględnić czas, zebrać rekomendacje. Obecnie artysta przygotowuje się do wieloetapowego konkursu w MET. Hubert Zapiór świadomie projektuje swoje życie zawodowe, stawia sobie cele, mierzy wysoko i spełnia marzenia. Mamy nadzieję, że ten niezwykle utalentowany solista sięgnie po najwyższe laury i z rozrzewnieniem będziemy wspominać go jako młodego śpiewaka, który dla nas występował.

Hubert Zapiór wykonał na spotkaniu pieśń „Polały się łzy me czyste” skomponowaną przez I. J. Paderewskiego (słowa A. Mickiewicz), liryczną pieśń T. Bairda „Słodka miłości wróć”, będącą jednym z czterech sonetów miłosnych Szekspira, które urzekły polskiego kompozytora („nie zawsze musi być głośno” – jak komentował solista) oraz arię napisaną jako dodatek do opery „Così fan tutte”, która wykonywana jest na koncertach, ale nie mieści się w operze.

Wspaniały głos solisty podziwialiśmy również następnego dnia podczas koncertu „Aria dla Krynicy”, gdzie śpiewał arię Oniegina z opery Czajkowskiego, arię Figara z „Wesela Figara” oraz Riccarda z opery „Purytanie” Belliniego, a wspólnie z Luisem Chapą wykonał duet Nadira i Zurgi z „Poławiaczy pereł” Bizeta.

 

Katerina Hebelková i Jaroslav Kyzlink – czeskie inspiracje

Nie będzie żadnej przesady w twierdzeniu, że mezzosopranistka Katerina Hebelková jest podziwiana i szczerze kochana przez członków stowarzyszenia „Aria”. Mieliśmy okazję poznać ją już wcześniej na spotkaniu w Krakowie, a także cieszyć się jej śpiewem na koncercie w Linzu, w trakcie naszej operowej podróży. Po występach na tegorocznym festiwalu nasze ciepłe uczucia do niej jeszcze wzrosły.

Na spotkaniu 15 sierpnia Katerinie towarzyszył Jarosław Kyzlink, dyrektor artystyczny Opery Narodowej w Pradze, dyrygent koncertu „Aria dla Krynicy”. Rozmowa toczyła się wokół planów operowych i zamierzeń naszych gości oraz współcześnie realizowanych koncepcji artystycznych w świecie operowym. Opera w Pradze wystawia światowy repertuar oraz czeskie opery, na nowo odkrywa zapomniane utwory, choć publiczność i tak najbardziej lubi te znane i często wystawiane, szczególnie „Rusałkę”. W czerwcu wystawiono operę „Libusza” z muzyką Bedřicha Smetany, której treścią jest powstanie państwa czeskiego. Jaroslav Kyzlink interesuje się twórczością Mieczysława Weinberga, przybliżył nam też postać Ericha Wolfganga Korngolda uchodzącego za cudowne dziecko, który w wieku dwudziestu trzech lat skomponował operę „Umarłe miasto” wystawioną przez praską operę i nagrodzoną w Danii. Erich Korngold mieszkając od lat 30. w Stanach Zjednoczonych komponował także muzykę filmową, za którą dwukrotnie został wyróżniony Oscarem.

Według Kateriny Hebelkovej „Rusałka” Dvořáka, w ojczystym kraju grana niemal do przesytu, inaczej jest odbierana za granicą, np. w Bonn, Tokio, Wiedniu czy Atenach – przyjmowana jest tam jako coś nowego. Katerina Hebelková odnosi sukcesy na czołowych europejskich scenach, jak Praga, Wiedeń, Linz, Salzburg, Monachium, Freiburg. Chętnie śpiewa także pieśni, w których może wyrażać swoje emocje. Doświadczenia sceniczne ma bardzo różnorodne. Śpiewała po albańsku w premierze światowej opery albańskiego kompozytora Vasila Tole „Eumenides” występując w 2005 roku na Akropolu w Atenach. We Freiburgu śpiewała Carmen w operze wystawionej w stylu punk. Stawiało to przed nią nowe wyzwania gry ciałem i śpiewu w różnych pozycjach. W roli tej nie zatraciła cygańskiego temperamentu bohaterki, choć postać przedstawiona była niekonwencjonalnie. Artystka lubi nowe wyzwania. Poznaliśmy ją jako kobietę nie tylko piękną, ale i obdarzoną silną osobowością, wręcz charyzmatyczną. Katerina Hebelková wykazuje niezwykłą umiejętność wpływania na widzów i słuchaczy.

Nasi goście akceptują nowoczesność, ale opowiadają się za duchem oryginału. Historia wystawień operowych przechodziła różne fazy, najpierw była opera śpiewaków, z czasem statyczna jak w muzeum, potem przyszedł czas reżyserów i wreszcie moda na eksperymenty. W tych ostatnich przodują Niemcy, przykładem może być umiejscowienie opery „Rigoletto” w ZOO. Według dyrektora Kyzlinka aktualność zachowuje włoskie powiedzenie „najpierw muzyka”, a przedstawień nie należy różnicować jako nowoczesne czy klasyczne, ale jako dobre albo złe. Spektakl może być nowoczesny, ale zachowujący ducha oryginału, reżyser może wnosić nowe idee, ale aktualność zachowują proste słowa, „żeby było logicznie i pięknie”.

Katerina Hebelková była czołową solistką 52. Festiwalu im. J. Kiepury, dawała z siebie wszystko, by wyrazić postać, myśl, ideę wykonywanego utworu. Podziwialiśmy nie tylko piękno głosu, ale i energię, siłę i wytrwałość artystki. Na spotkaniu zaprezentowała fragmenty z tradycyjnego czeskiego repertuaru – arię z „Rusałki” i pieśń Dvořáka „Stara matka”. Przy fortepianie akompaniował Krzysztof Dziurbiel, a nie jak przewidziano w programie Jaroslav Kynzlik. Nasz pianista dla tego spotkania poświęcił zaplanowany wyjazd po żonę, Japonkę, zmierzająca do Krynicy.

13 sierpnia po południu w wykonaniu Kateriny Hebelkovej usłyszeliśmy koncert pieśni „Ave Maria”. Katerina śpiewała tę modlitewną pieśń w wersjach skomponowanych przez różnych kompozytorów. Prowadziła nas przez świat głębokich wzruszeń, niemający nic wspólnego z sentymentalizmem. Ostatnia z pieśni skomponowana przez Williama Gomeza, hiszpańskiego gitarzystę i kompozytora z Gibraltaru, który stworzył ją przed swoją śmiercią w 2000 roku i nie doczekał jej wykonania zaplanowanego w wigilię Bożego Narodzenia, brzmiała dramatycznie i poruszająco. Słuchacze nie potrafili i chyba też nie chcieli ukrywać wzruszenia i łez. Koncert ten pozostanie na zawsze w naszych sercach. Religijnie natchniony śpiew usłyszeliśmy też w wykonaniu solistki w „Requiem” Verdiego 17 sierpnia.

Inne klimaty towarzyszyły nam wieczorem w dniu spotkania z czeskimi artystami na koncercie „Aria dla Krynicy”. Katerina Hebelková śpiewała tam słynną Habanerę z „Carmen”, arię z opery „Kopciuszek” Rosinniego, arię Eboli z „Don Carlosa” Verdiego, a wraz z chórem – modlitwę z opery „Cavalleria rusticana” Mascagniego oraz wspaniały duet Normy i Adalgizy wykonany z Mari Moriyą.

Zestawienie dokonań Kateriny Hebelkovej na 52. Festiwalu im. Jana Kiepury budzi podziw i uznanie.

 

Ewelina Szybilska czyli Marta Eggerth 2018

Po 52. Festiwalu im. J. Kiepury Ewelina Szybilska z pewnością zostanie zapamiętana jako Marta Eggerth, choć ten występ na tle dotychczasowej kariery śpiewaczki traktować można jako efektowny ozdobnik. Artystka ceni sobie jednak tę rolę, która stała się dla niej „niesamowitym przeżyciem”. Ewelina Szybilska pochodzi z utalentowanej muzycznie rodziny, jej dziadek miał słuch absolutny, był multiinstrumentalistą i wraz z zespołem występował w kurortach. Solistka ukończyła Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach w klasie śpiewu solowego prof. Jana Ballarina. Uczyła się również na kursach mistrzowskich u wielu wspaniałych nauczycieli – Teresy Żylis-Gary, Heleny Łazarskiej, Ewy Biegas. Pierwsza nauczycielka śpiewu w szkole muzycznej w Tarnowie, Alicja Płonka, rozbudziła w niej miłość do śpiewu i kierowała pierwszymi krokami. Jak podsumowała prowadząca Elżbieta Gładysz, „każdy dołożył cegiełkę do rozwoju artystki”. Wśród różnych nauk śpiewaczka zapamiętała maksymę Barbary Zagórzanki: „Pamiętaj, w tym zawodzie trzeba mieć serce dziecka, a skórę bawoła”.

Na trzecim roku studiów Ewelina Szybilska zdobyła pierwszą nagrodę w Konkursie Wokalnym „Yamaha Music Foundation od Europe”, raz na osiem lat adresowanym do śpiewaków. Były także inne konkursy; „co konkurs to nagroda” skomentowała sukcesy prowadząca. Po studiach pani Ewelina została solistką Opery Śląskiej w Bytomiu, współpracuje także z Operą Nova w Bydgoszczy i Operą Bałtycką. Ulubioną rolą artystki jest partia Gildy w operze „Rigoletto” Giuseppe Verdiego, lubi także rolę Musetty w operze „Cyganeria” Pucciniego, a Julia z opery Gounoda „gości najmocniej [w jej] sercu”. Wśród dyrygentów ceni szczególnie Sławomira Chrzanowskiego. Oprócz ról operowych solistka śpiewa muzykę oratoryjno-kantatową – „w niej wszystko zawarte jest w głosie, nie ma akcji ani wcielania się w postaci”.

Ewelina Szybilska od lat pracuje z dziećmi i młodzieżą. Z pasją realizuje projekt edukacji muzycznej od najmłodszych lat, zaraża dzieci miłością do śpiewu, dostrzega młode talenty, które dzięki niej dostają szansę rozwoju. Artystka łączy życie zawodowe i rodzinne, jest żoną Łukasza Gaja (obecnego na widowni), spotykają się „gdzieś na trasie”, „po drodze”. Tym bardziej przekonująco oddani i zapatrzeni w siebie byli jako małżeństwo Jana i Marty.

Solistka zaśpiewała dla nas walca Julii z opery „Romeo i Julia”, fragment „Księżniczki czardasza” Kálmána oraz czardasza z operetki „Perła z Tokaju”.

 

Mari Moriya – zjawiskowa sopranistka z Japonii

Mari Moriya zrobiła na nas niezwykłe wrażenie. Jawiła się jako delikatna i krucha, ale równocześnie silna i stanowcza, z dystynkcją godną cesarzowej Japonii, jednak nie wyniosła, a przyjazna. Mari Moriya studiowała w Japonii, jej edukacja w rodzinnym kraju odbywała się jednak w stylu zachodnim. Później zamieszkała we Włoszech, a mieszkająca w USA przyjaciółka matki zaproponowała jej miejsce i dobrego nauczyciela w Stanach (Mannes College of Music w Nowym Jorku). W USA mieszkała i pracowała osiem lat. Zaczynała jako sopran dramatyczny, koloraturowy, później przyszło bel canto i lżejsze dla głosu role. Artystka stanęła przed wyborem: zostać Madame Butterfly lub podjąć wyzwania ról dramatycznych np. Królowej Nocy. Przy okazji zwróciła uwagę na paradoks polegający na tym, że rola Cio-Cio-San jest wymagająca muzycznie, wymaga także siły i przeznaczona jest dla dojrzałego głosu, nie jest więc łatwa dla czterdziestolatki, która ma odgrywać młodziutką dziewczynę. Nie ma wątpliwości, że Mari Moriya byłaby wspaniała w tym wcieleniu, jednak artystka zdawała sobie sprawę, że będąc w sposób naturalny predestynowana do tej roli może w niej już pozostać, dlatego poszła inną drogą. W 2006 roku zadebiutowała w Metropolitan Opera jako Królowa Nocy. Gdy śpiewa się tak trudne role, trzeba skoncentrować się na technice – wymagają one specyficznej pracy z aparatem głosowym. Mari ten etap ma już za sobą. Jej głos z wiekiem stał się bogatszy, zajęła się też innym repertuarem. Śpiewała dużo w języku niemieckim. Występowała w roli Marszałkowej w operze „Kawaler srebrnej róży” Richarda Straussa. Rolę tę uważa za wyjątkową i dobrze się w niej czuje. Obecnie jest na takim etapie rozwoju kariery, że śpiewa to, co chce. Występuje w teatrach operowych Europy (m.in. w Linzu) i USA, bierze udział w wydarzeniach muzycznych wysokiej rangi.

Artystka zaśpiewała dla nas japońską pieśń o kwiecie jednej nocy, który symbolizuje miłość, krótką i niespełnioną, oraz pieśń „Sakura, sakura”, będącą jakby drugim hymnem Japonii, o kwitnącej wiśni, motywie tak mocno wpisanym w kulturę tego kraju.

Na spotkaniu obecna była także inna Japonka, pianistka, prywatnie żona pianisty Krzysztofa Dziurbiela, Chiemi Tanaka. Pianiści wykonali utwór na cztery ręce – fragment „Szecherezady” Rimskiego-Korsakowa. Publiczność gorąco przyjęła ten występ. Małżeństwo pianistów cieszy się szczerą sympatią widowni.

Mari Moryia śpiewała na koncercie „Aria dla Krynicy” arię „Casta diva” z opery „Norma” Belliniego oraz wspólnie z Kateriną Hebelkovą duet z tej samej opery. Wspaniałe możliwości wokalne ujawniła artystka także w „Requiem” Verdiego. Piano w wykonaniu solistki wybrzmiało wyraźnie w całym kościele.

 

Maciej Miecznikowski – „sama radość”

Bohaterem ostatniego już spotkania z artystą był Maciej Miecznikowski. Estradowa osobowość, różnorodność zainteresowań, dowcip, lekkość i dystans do samego siebie wprowadziły od samego początku spotkania atmosferę sprzyjającą relaksowi i uśmiechom. Maciej Miecznikowski kocha muzykę, przypisuje jej szczególnie pozytywny wpływ na życie jednostek („śpiew rozwija inteligencję”, „oczyszcza wątrobę”) i narodów („narody, które śpiewają, są mniej zestresowane”). Zdobył wykształcenie muzyczne jako śpiewak operowy, ale nie zdecydował się na tę ścieżkę kariery, chyba nie do końca to właśnie pokochał. Miecznikowski kocha zmiany, szybko się nudzi („a życie jest zbyt krótkie, by się nudzić”), stawiając sobie ważne egzystencjalne pytania, co wybrać, „skacze z gatunku na gatunek”, lubi zaskoczenia, sam przypisuje sobie zespół nadpobudliwości. Nie ma w tym jednak deficytu uwagi, gdyż podejmując nowe wyzwania skupia się na przedmiocie swoich zainteresowań i to, co robi, robi dobrze zyskując sympatię widzów i popularność.

Utożsamia się z kulturą kaszubską. O mało nie został nauczycielem idąc w ślady rodziców (matka matematyczka, ojciec historyk), „dzięki Bogu miał jednak praktyki w szkole”. Śpiewał od małego, w chórach, tak że został zakwalifikowany do szkoły muzycznej, gdzie miał grać na akordeonie („masakra”), wybrał jednak trąbkę. Gra na fortepianie, akordeonie, trąbce, flecie i gitarze. Słów-kluczy do zaprezentowania Macieja Miecznikowskiego jest wiele. W określeniu: muzyk-kompozytor mieści się w jego przypadku wiele gatunków: był wokalistą Pudelsów i liderem zespołu Leszcze, występował w musicalu „Dzień świra”, śpiewał jako solista w oratoriach, a także na koncertach i festiwalach, lubi i wykonuje piosenki patriotyczne. Występował w kabarecie (jest to obecnie zamknięty już rozdział jego życia), który nauczył go żywego kontaktu z publicznością. Występuje jako prezenter, prowadził m.in. koncerty w Opolu. Z tej strony poznaliśmy go, gdy towarzyszył Elżbiecie Gładysz podczas koncertu „Aria dla Krynicy”. Wydał kilka płyt, po spotkaniu były chętnie nabywane. Ten krótki przegląd z pewnością nie wyczerpuje dorobku artysty, a przed nim jeszcze wiele nowych pomysłów.

Maciej Miecznikowski zaśpiewał dla nas piosenkę Władysława Szpilmana „Nie ma szczęścia bez miłości” i piosenkę Ralpha Erwina z polskim tekstem Andrzeja Własta „O nieznajoma i piękna pani”, z własnym akompaniamentem.

 

Popołudnia pełne wrażeń

Dwa spośród popołudniowych koncertów pozostaną na długo w naszej pamięci. 13 sierpnia w Kościele Zdrojowym słuchaliśmy najpiękniejszych pieśni „Ave Maria” skomponowanych przez wielkich kompozytorów – Gounoda, Verdiego, Dvořáka, Piazzolli, Mascagniego, Belliniego, Schuberta i Gomeza. Wykonawcami byli Katerina Hebelková (mezzosopran) i Krzysztof Dekański (bas). Solistom towarzyszyła Wiener Solisten Orchester pod dyrekcją jej szefa Piotra Gładkiego, na organach grała Cornelia Ilk, całość prowadziła Elżbieta Gładysz.

Wszyscy muzycy zaprezentowali najwyższy poziom wykonania. Koncert ten porwał i poruszył serca publiczności. Panował podniosły nastrój uniesienia i emocjonalnej syntonii. Słowa nie zdołają tu oddać siły wyrazu, natchnienia, dla wielu zapewne nawet modlitewnej ekstazy. Miejsce wykonania, kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, z Jej figurą w ołtarzu głównym, tworzyło spójną całość z treścią pieśni. Wykonanie Kateriny Hebelkovej zapadło głęboko w serca.

Z kolei w cerkwi Objawienia Pańskiego wystąpił Chór Solistów z Krasnojarska „Тебе поемъ” pod dyrekcją Konstantyna Aleksandrovicha Jakobsona. Chór ten śpiewał również w „Requiem”. Podczas koncertu w cerkwi zaprezentował bogaty program z udziałem solistów obejmujący pieśni religijne z różnych epok, także dzieła wybitnych rosyjskich kompozytorów. Występ był wysokiej rangi wydarzeniem artystycznym. Jedyną trudność stanowiło zapoznanie się z programem, który nie miał papierowego wydania, a zła jakość nagłośnienia zniekształcała słowa tłumaczki. Brak rozeznania nie przeszkadzał jednak w słuchaniu utworów.

Przeciwwagą dla powagi wzmiankowanych koncertów był w zamierzeniu spektakl Centrum Kultury w Gdyni „O miłości prawie wszystko” oparty na tekstach Wojciecha Młynarskiego. Opisany jako „żart sceniczny adresowany wyłącznie do widzów z dużym poczuciem humoru” części publiczności podobał się, zyskał nawet pozytywne recenzje. Nam widocznie zabrakło dużego poczucia humoru, gdyż spektakl bardzo nas rozczarował. Choć zespół muzyczny stworzył atmosferę, a głosy niektórych młodych ludzi brzmiały obiecująco, dowcipy snuły się niziutko nad podłogą i nie pomogły im nawet wypełnione helem balony, a parodia starości i zniedołężnienia zgrzytała w tej sanatoryjnej sali.

 

Wieczory krynickie – rozkosze melomana

Ukoronowaniem każdego dnia festiwalu są wieczorne koncerty. Krynica przybiera odświętny wygląd, widownia zmierza do Pijalni Głównej. Tradycja dzieje się dziś.

Koncerty wieczorne były bardzo zróżnicowane w doborze repertuaru. Cieszyły się dużym zainteresowaniem, widownia była pełna, a na niektóre koncerty bilety zostały bardzo szybko wyprzedane. Być może najwytrwalsi melomani zobaczyli wszystkie dziewięć, pozostali wybierali zgodnie ze swoimi upodobaniami i oczekiwaniami. Tak też było w przypadku piszących te słowa.

Po koncercie inauguracyjnym prowadzonym przez Piotra Rubika, następnego dnia Krynica rozbrzmiała czardaszem w gali operetkowej dedykowanej Marcie Eggerth. W dwóch częściach programu prowadzonego przez Magdalenę Drohomirecką i Łukasza Lecha, który był równocześnie reżyserem i scenarzystą spektaklu, wystąpiło siedmioro znakomitych solistów, Wiener Solisten Orchester pod dyrekcją Piotra Gładkiego, Balet Cracovia Danza i Krynicki Zespół Tańca Artystycznego „Miniatury” pod kierownictwem Małgorzaty Malczak. Na szczególną uwagę zasłużył czardasz Henryka Fajta „Polak, Węgier, dwa bratanki” na dwoje skrzypiec w wykonaniu Piotra Gładkiego i Bogdana Kierejszy, a także wirtuozowskie popisy tego ostatniego. Koncert zgodnie z tytułem „Czardaszem przez operetkę”, utrzymany w dobrym tempie, przywoływał przede wszystkim znane i lubiane utwory przynosząc publiczności wiele radości.

Zupełnie inny charakter, choć podobieństwo w radosnym nastroju, miało wzmiankowane już wcześniej wystawienie opery Mozarta „Così fan tutte” wyreżyserowane przez Ryszarda Cieślę, z wykonawcami z wydziału wokalno-aktorskiego Uniwersytetu Muzycznego im. F. Chopina i orkiestrą Filharmonii Zabrzańskiej pod dyrekcją Rafała Janiaka. Reżyser przeniósł historie miłosnych perypetii do współczesności. Opera buffa nie zawiodła oczekiwań.

Prawdziwą perłą festiwalu poświęconego Janowi Kiepurze był koncert „Aria dla Krynicy”, który odbył się 15 sierpnia. Elżbieta Gładysz przygotowała scenariusz i objęła reżyserię koncertu. Prowadziła go też z właściwą sobie elegancją w towarzystwie pełnego werwy Macieja Miecznikowskiego. Dialogi prowadzących nadawały lekkości spotkaniu i dobrze wbudowały się w atmosferę koncertu. Maciej Miecznikowski zwracał się też bezpośrednio do publiczności, choć tej nie trzeba było zagrzewać, gdyż długo oczekiwała na ten koncert w słusznym przekonaniu, że usłyszy najwspanialszą muzykę w najlepszym wykonaniu. I tak też się stało.

Program koncertu został starannie przygotowany, obejmował najpiękniejsze arie z repertuaru największych kompozytorów – Mozarta, Verdiego, Czajkowskiego, Bizeta, Masseneta, Rossiniego, Belliniego, Mascagniego, Leoncavallo i Meyerbeera. Już samo zestawienie nazwisk kompozytorów przyprawia o zawrót głowy. Wykonawcami koncertu byli najwyższej klasy soliści – Katerina Hebelková, Mari Moriya, Luis Chapa, Hubert Zapiór. Wszyscy wymienieni śpiewacy byli gośćmi Elżbiety Gładysz na spotkaniach z artystami, gdzie mieliśmy okazję bliżej ich poznać, a tutaj podzielić się wrażeniami z tych spotkań. Soliści brawurowo wykonali arie wzbudzając gromki aplauz publiczności. Każda z postaci urzekała swoją osobowością: czarujący, pełny temperamentu Luis Chapa, bezpośrednia i silna Katerina Hebelková (niezapomniana „Habanera”, którą na wyraźne życzenie szalejącej publiczności solistka bisowała zaraz po pierwszym wykonaniu, na zakończenie pierwszej części koncertu), dystyngowana Mari Moriya, pełen witalności Hubert Zapiór. Wykonania indywidualne, duety i kwartet przejdą do historii nie tylko festiwalu w Krynicy.

W koncercie wystąpiła dobrze nam już znana Wiener Solisten Orchester, śpiewał Chór Mieszany „Fresco”, a całością dyrygował Jarosław Kyzlink, którego tego samego dnia przed południem poznaliśmy w „Krynickim Spotkaniu z Artystą”. Piotr Gładki, tym  razem jako wirtuoz skrzypiec, zagrał „Medytację” z opery „Thaïs” Julesa Masseneta.

Atmosfera koncertu była gorąca, publiczność rozentuzjazmowana, owacjom na stojąco w finale nie było końca. Na szczęście artyści odpowiedzieli widowni i pozwolili podziwiać się raz jeszcze wykonując trzy bisy. Hubert Zapiór wcielił się w rolę Don Giovanniego, Luis Chapa wzbudził głębokie emocje wykonaniem „Nessun dorma”, a wszyscy soliści zaśpiewali na zakończenie „Libiamo” z „Traviaty”. To był naprawdę wspaniały wieczór.

17 sierpnia poświęcony został pamięci Bogusława Kaczyńskiego, osoby tak ważnej dla Festiwalu im. Jana Kiepury. W południe  odsłonięty został na krynickim deptaku pomnik Bogusława Kaczyńskiego projektu Tomasza Górnickiego. Przed pomnikiem już do końca festiwalu ustawiały się kolejki chętnych, by usiąść na wolnym krzesełku obok Pana Bogusława i uwiecznić tę chwilę okolicznościowym zdjęciem. Wieczorem spotkaliśmy się w szczególnej atmosferze, by w krynickim kościele przeżyć „Requiem” Giuseppe Verdiego podczas koncertu poświęconego pamięci Bogusława Kaczyńskiego. Zapierające dech w piersi wykonanie z udziałem czworga solistów, dwóch chórów i orkiestry pod dyrekcją prof. Stanisława Krawczyńskiego oddawało monumentalny charakter i całą finezję kompozytorską dzieła.

Ostatnim koncertem festiwalu, 18 sierpnia, był „Wiedeń dla Kiepury”, retransmitowany przez Telewizję Polską. Techniczne przygotowania do koncertu w postaci budowy ogromnej estrady na krynickim deptaku trwały cały tydzień, dały się słyszeć także w trakcie wcześniejszych imprez festiwalowych. Koncert był galą operetkową w wykonaniu muzyków wiedeńskich złożoną w hołdzie Janowi Kiepurze, który w Wiedniu rozpoczął swoją międzynarodową karierę śpiewaka. Pozostał tam na dłużej, zyskał uznanie i podziw – Wiedeń go pokochał. Teraz, ponad pół wieku po śmierci Jana Kiepury, Wiedeń zaśpiewał dla niego w Krynicy. Wystąpiła Wiener Opernball Orchester pod dyrekcją Uwe Theimera oraz czworo solistów: sopranistki Isabel Seebacher i Elisabeth Schwarz, tenorzy Vincent Schirrmacher i Jeffry Treganza oraz balet. W repertuarze dominował Kálmán, Lehár i Johann Strauss II. Był to elegancko wykonany koncert – wiedeński styl muzyczny w Krynicy. Publiczność wiwatowała, oblegała cały deptak i okolice, balkony i okna budynków. Na bis usłyszeliśmy walc „Nad pięknym modrym Dunajem” oraz „Marsz Radetzky’ego”. Koncert zakończył wspaniały pokaz ogni sztucznych. Niestety znajdujący się na scenie artyści nie mogli go zobaczyć, gdyż odbywał się na tyłach estrady.

Teraz, po zakończonym już Festiwalu, gdy emocje nieco opadły i obejmujemy wspomnieniami całe muzyczne osiem dni, nasuwa się nieodparta refleksja jak gigantyczna praca została wykonana, aby przygotować tę muzyczną ucztę. Były w nią zaangażowane rzesze ludzi, ale za wizję i ostateczny kształt festiwalu odpowiadała Rada Programowa, której tą drogą chcieliśmy złożyć w imieniu publiczności, a szczególnie członków i sympatyków stowarzyszenia „Aria” serdeczne podziękowania. Kierujemy je na ręce Pani Prezes Elżbiety Gładysz, przewodniczącej Rady, która również bezpośrednio angażowała się w realizację programu prowadząc codzienne „Krynickie Spotkania…”, a także dwa koncerty. Cieszymy się, że mogliśmy uczestniczyć w wydarzeniach 52. Festiwalu im. Jana Kiepury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *