Do Wenecji polecieliśmy samolotem bezpośrednio z Balic. Niemal każdy marzy by choć raz w życiu będąc w Wenecji zamieszkać nad Canal Grande. Dzięki działaniom naszego Zarządu udało nam się marzenie to zrealizować i zakwaterować w samym sercu Wenecji – w Pałacu Pisani. Tylko część rezydencji jest oddana na cele hotelowe, duży fragment mieści Konserwatorium. Każdy z zajmowanych przez nas apartamentów był inny. Zabytkowe sufity, stiuki, żyrandole (oczywiście z Murano) cieszyły oczy. Następny dzień dostarczył nam kolejnych przyjemności – piękna, zabytkowa jadalnia, oraz paradny pokój przyjęć, z oknami wychodzącymi na Canal Grande, w którym spożyliśmy uroczystą kolację.
Tym, czym dla przeciętnego turysty jest spędzenie kilku dni nad Canal Grande, tym dla melomanów jest wizyta w Teatro La Fenice di Venezia. Obejrzenie zaś „Traviaty” w tym teatrze, gdzie odbyła się prapremiera tej opery (przypomnijmy – prapremiery zakończonej spektakularną klapą), to kwintesencja przyjemności. Spektakl był udany przede wszystkim jednak dzięki obsadzie. w naszym przedstawieniu (popołudniowym) wystąpiła urodzona na Syberii i wykształcona w Nowosybirsku Irina Dubrovskaja. Partię młodego Germonta – Alfreda, realizował Włoch – Alessandro Scotto di Luzio. To dość wysoki, przystojny mężczyzna, o ujmującym uśmiechu. Był przekonywujący zarówno w lirycznej arii, („De miei bolllenti spiriti”) jak i w pełnym rozpaczy duecie z ojcem w akcie „wiejskim”.
Interesującą rolę stworzył śpiewający partię ojca Alfreda – Armando Gabba. To baryton, urodzony w Parmie. To prawdziwie verdiowski baryton. Zarówno aktorsko, jak i wokalnie zbliżył się do kreacji Thomasa Hampsona (uznawanego za wzór w tej partii). Przedstawienie sprawnie poprowadził dyrygent – Sesto Quatrini, urodzony i wykształcony w Rzymie. Doskonalił swój warsztat w Metropolitan Opera pod kierunkiem Fabio Luisi. To charyzmatyczny młody człowiek, cieszący się ewidentną sympatią widowni.
Po zakończeniu spektaklu spotkała nas niespodzianka. Klucząc wąskimi uliczkami w kierunku restauracji, gdzie zaplanowana była kolacja, natknęliśmy się na tyłach opery na wychodzącego odtwórcę roli Alfreda. Zgotowaliśmy mu owację. Po kilku następnych krokach spotkaliśmy wykonawczynię partii Violetty. Porozmawialiśmy z nią i też nagrodziliśmy oklaskami.
Żelazny plan zwiedzania Wenecji realizowaliśmy z miłą przewodniczką – Wenecjanką od kilku pokoleń, której kiedyś tak spodobał się język polski, że wstąpiła na Uniwersytet Wenecki na kierunek polonistyka. Świetnie włada naszym językiem; ma duże poczucie humoru i z wdziękiem opowiadała nam o zabytkach i historii miasta. Wycieczkę po Wenecji odbyliśmy pieszo. Zwiedziliśmy Katedrę Św. Marka, Pałac Dożów, i przeszliśmy niewiarygodną ilość mostów. Miarą odległości w tym mieście jest liczba mijanych mostów; Podczas uroczego spaceru podziwialiśmy pałace, pomniki, place. Duże wrażenie zrobiły na nas rzadko pokazywane (bo ukryte w zaułkach) prowadzące do jednego z pałaców ażurowe schody w formie skorupy ślimaka.
Ciekawym doświadczeniem była też wyprawa na wyspę Murano łodzią, do której wsiadaliśmy bezpośrednio z holu naszego hotelu – pałacu. Zwiedziliśmy typową hutę artystycznego szkła i mogliśmy podziwiać galerię wyrobów – od maleńkich zwierzątek i ozdób biżuteryjnych po olbrzymie wazy, flakony, witraże i instalacje.
Mieliśmy też czas wolny, w którym każdy próbował realizować swoje osobiste oczekiwania względem Wenecji. Padały różne „rekordy” – ilości zwiedzonych kościołów, galerii sztuki, galerii handlowych, czy ilość mostów.
Wielu z nas spełniło swoje marzenie o pobycie w Wenecji w grupie członków ARII- osób o podobnych zainteresowaniach, połączonych wspólną pasją operową.